W końcu Jaś z Dorotką wyjechali na wakacje. Mieliśmy więc z Gwynusią wreszcie niczym nie skrępowany czas dla siebie.
Spędziliśmy razem kilka owocnych dni i upojnych nocy. Bardzo się cieszę, że tym pierwszym dla Gwyni byłem właśnie ja. Ważne, że wprowadził ją w dorosłe życie pies doświadczony, a przy tym czuły i delikatny.
Z resztą jej mina mówiła wszystko i w sumie nawet nie potrzebowałem żadnych dodatkowych komplementów. Naszą sielankę przerwał powrót „starych” z urlopu. Postanowiliśmy nic im nie mówić, zostawiając pikantne szczegóły wyłącznie dla siebie. Jednak mam wrażenie, że Jaś i Dorotka wszystko to ukartowali, wiedząc dokładnie co się może zdarzyć. Świadczą o tym ich podejrzane miny, dziwne uśmieszki i mocno erotyczne aluzje. Poza tym wyjątkowo zostawili nam pełny barek i pełne miski, zakupili dla nas nowe płyty z romantycznymi kawałkami, a przy legowisku pozostawili świece i zapachowe kadzidełka. Okazało się też, że Dorotka, niby niechcący, zarejestrowała nawet własną hodowlę o dumnej nazwie „Bryamico d’oro” – na cześć protoplasty briardów w naszej rodzinie – czyli sir Bryana. To się musiało więc tak skończyć. Fajnie też, że Gwynusia wykazała się dużą kobiecą dojrzałością i wyrozumiałością – w ogóle nie miała pretensji o moje wcześniejsze romanse i posiadane potomstwo. Uznała, że każdy prawdziwy samiec musi się wyszumieć, a przy tym nabrać doświadczenia w tych sprawach. Szkoda wielka, że otwarta i wyzwolona postawa Gwynusi jest jednak ewenementem w naszym piesko/ludzkim świecie. Dodam także, że postanowiliśmy iść na żywioł i zrezygnowaliśmy z jakichkolwiek zabezpieczeń. W końcu ewentualne dzieci dwójki Interchampionów z certyfikatami Selekcji Francji mogą być uroczym dodatkiem do naszych figli. Według moich informacji nie ma w Polsce obecnie takiej utytułowanej i dobranej parki jak my.
A skoro jesteśmy w temacie potomstwa, to mogę się pochwalić, że wspólnie z cudowną Bahati oczekujemy pokaźnego stadka malutkich kepplerków. Mogę to już oficjalnie potwierdzić, bo przyszła mamusia pochwaliła się już na forach internetowych. Warto podkreślić, że to druga już ciąża wynikająca z naszego romansu. Pierwsze nasze dzieci były niezwykle udane i wszystkie znalazły kochające wspaniałe domy rodzinne. Cieszę się też, że to już kolejna suka, która po porodzie zdecydowała się ponownie skorzystać z moich „usług”.
Świadczy to oczywiście, że sprawdzam się nie tylko jako reproduktor (choć nie przepadam za tym określeniem), ale również jako partner wybranki oraz jako troskliwy i odpowiedzialny opiekun młodych piesków. Jak widać, nie zależy mi wyłącznie na zaliczeniu kolejnej suki i zapomnieniu, ale ciągle utrzymuję bardzo przyjacielskie relacje z wszystkimi byłymi partnerkami.
W miniony weekend Gwynusia odniosła jeszcze inny swój wielki swój sukces. Otóż na bardzo prestiżowej Klubowej Wystawie Briardów wygrała otwartą klasę. Pozostawiła w pokonanym polu naprawdę wielkie rywalki. Otrzymała w nagrodę okazały puchar i parę drobnych gadżetów. Cieszyła się bardzo, zwłaszcza, że nie wiadomo kiedy następnym razem wystąpi na ringu – chociaż historia zna wiele przypadków powrotu do sportu po okresie macierzyństwa. Najlepszą suką całej wystawy (zwyciężczynią klubową) została natomiast moja ukochana córeczka Friendly Fire Dilorini. Ja, przyznam skromnie, wypadłem nieco gorzej – choć pucharek i tak przywiozłem. Jednak też się cieszę, bo przegrałem w sportowej uczciwej rywalizacji, bez stosowania żadnych podejrzanych chwytów.
Otóż okazało się, że w środowisku mediów społecznościowych powstała nieformalna grupa o nazwie „Klika”. Zapisało się tam sporo psów, nie mających żadnych szans na prawdziwe sukcesy, ale chcących za wszelką cenę dorwać się do władzy. Przyjęto tam wyłącznie psy i suki brzydkie i zapchlone, a przede wszystkim wyjątkowo agresywne i złośliwe. Postanowiły one zrobić wielkie kariery polityczne, pozbywając się niecnie swojej konkurencji. W tym celu rozpoczęły szkalowanie prawych i sprawiedliwych psów rodowodowych. Upubliczniono mocno spreparowane i nawet sfałszowane informacje dotyczące ich braków w uzębieniu, wypadającej miejscami sierści, noszenia podkulonego ogona, niegojących się jak na psie ranach. Obrażano poszczególne psy określając je mianem Psów Ogrodnika, Psów na Baby, Psów z Kulawą Nogą. Generalnie rzecz biorąc – wieszano na nich psy. Wszyscy ci oszczercy pobierali za to spore wynagrodzenie od prominentnych sponsorów z okolic sfer rządzących, twierdząc przy tym cynicznie, że robili to wyłącznie z pobudek ideowych, czyli dla dobra kynologii polskiej. Po ujawnieniu afery kilku szczególnie ujadających osobników zostało przeniesionych na inne, nieco mniej eksponowane stanowiska. Na szczęście okazało się, że wszystkie psy biorące udział w tym hańbiącym procederze to pospolite kundle. W tym szemranym towarzystwie nie było nie tylko żadnego briarda (co wydaje się oczywiste), ale nawet ani jednego psa innej szlachetnej rasy. Szkoda tylko, że jak zwykle bezkarny pozostał główny organizator tego hańbiącego procederu. Oczekuję z niecierpliwością momentu, kiedy mityczny suweren każe całej tej podejrzanej zgrai „pocałować psa w nos” lub lepiej – w jeszcze bardziej intymne miejsce.